Kiedy gleba przestaje być sprzymierzeńcem producenta

Wschody cebuli w systemie bezorkowym. Resztki pożniwne z poprzedniego roku pełnią rolę ściółki, utrzymują wyższą wilgotność w wierzchniej warstwie gleby i zapewniaą lepsze wchody nasion.

Na problemy wynikające z degradacji gleb i rosnącej presji chorób odglebowych zwraca uwagę coraz większa liczba producentów warzyw. Tadeusz Kozera z firmy Amplus, podczas niedawnego spotkania zorganizowanego przez firmę Bejo wskazał, że gleba może być zarówno źródłem sukcesu, jak i przyczyną problemów w produkcji roślinnej. Podkreślał, że to ostatni moment, by rozważyć wprowadzanie zmian w gospodarstwach, zanim skutki degradacji staną się trudne lub wręcz niemożliwe do odwrócenia.

Ekspert zwrócił uwagę, że od około 2000 roku coraz większe nakłady na nawożenie i ochronę roślin w wielu przypadkach przestały przekładać się na proporcjonalny wzrost plonów. Często skutkują one jedynie wzrostem kosztów produkcji, a poprawa efektywności możliwa jest głównie dzięki postępowi hodowlanemu i wprowadzaniu nowych odmian. Taki stan rzeczy wiąże się z pogarszającą się kondycją gleb – ich nadmiernym zagęszczeniem, nieprawidłowym odczynem oraz niską zawartością próchnicy.

Tadeusz Kozera przypomniał, że najlepsze rezultaty uprawy można osiągnąć wyłącznie na stanowiskach, gdzie gleba znajduje się w dobrej kondycji. Utrzymanie równowagi w roztworze glebowym umożliwia funkcjonowanie w nim dziesiątek tysięcy gatunków mikroorganizmów. Gleba stanowi złożony system, w którym wszystkie elementy są ze sobą powiązane – materia organiczna, próchnica, pH, frakcje stałe, minerały, bakterie i grzyby. Zaburzenie jednego z nich prowadzi do destabilizacji całego układu – wyjaśniał specjalista.

O postępującej degradacji gleb najlepiej świadczy narastający problem z chorób odglebowych. Wiele z patogenów, które dziś potrafią zniszczyć plantacje nie stanowiło realnego zagrożenia jeszcze kilka dekad temu. Co więcej, potrafią one tworzyć kompleksy chorobowe, m.in. z nicieniami – poprzez uszkodzenia wywoływane przez nicienie warzywa są infekowane przez bakterie i grzyby. Tym problemom wychodzi naprzeciw hodowla nowych odmian, która potrafi – póki co – stworzyć odmiany o wyższych odpornościach lub tolerancji na patogeny. Mimo to w niektórych regionach produkcja określonych gatunków została już ograniczona lub w najbliższych latach może stracić rację bytu.

Przyczyna – niski poziom próchnicy

Z danych przytoczonych przez prelegenta wynika, że średni poziom próchnicy w glebach w Polsce to zaledwie 1,6%. To poniżej poziomu, który w UE jest uznawany za początek procesu pustynnienia, który określono na 1,7%. Jest to poziom uznawany za graniczny w kontekście postępującej degradacji gleb. Szczególnie duże problemy z niską zawartością próchnicy dotyczą gleb w Wielkopolsce i na Kujawach. Jednocześnie zaprezentowano przykłady stanowisk o bardzo dobrej zasobności w próchnicę, które – jak wyjaśnił Tadeusz Kozera – pochodziły z pól utworzonych na wieloletnich trwałych użytkach zielonych.

Niski poziom próchnicy zmniejsza pojemność wodną gleby, pogarsza jej strukturę i sprawia, że życie biologiczne w niej jest ubogie. Dochodzi do erozji, a uprawiane rośliny mają niższe plony, osłabiony wzrost, są częściej narażone na stres wodny, co generuje wyższe koszty produkcji.

Pola o niskim poziomie próchnicy zdecydowanie słabiej wchłaniają wodę – Tadeusz Kozera podkreślił, że 1% próchnicy więcej w glebie to dodatkowe 160 m3 wody, którą gleba może zmagazynować. Bez odpowiedniej struktry gleby, w okresach suchych dochodzi do tzw. burz pyłowych. Ekspert zaznaczył, że pył unoszony przez wiatr to najbardziej wartościowa część frakcji stałej gleby.

Stopniowe obniżanie poziomu próchnicy w glebie ma związek m.in. ze złym zmianowaniem i dominacją monokultur. Problemem jest też intensywna orka i oczyszczanie pól z resztek roślinnych – po wywiezieniu plonów z pola nie dochodzi do uzupełnienia w nim materii organicznej.

Tadeusz Kozera rekomendował producentom przemyślenie stosowanych technologii uprawy. Jego zdaniem w najbliższych latach niezbędne będzie ograniczenie intensywnej uprawy roli i głębokiego mieszania gleby, a w dłuższej perspektywie stopniowe przechodzenie na systemy bezorkowe. Przywołał przykłady dużych gospodarstw z Kujaw i Dolnego Śląska, które już wdrożyły takie rozwiązania.

Podkreślił jednak, że sama zmiana systemu uprawy nie gwarantuje szybkiego wzrostu zawartości próchnicy. W jednym z doświadczeń, po ośmiu latach prowadzenia upraw nastawionych na jej budowanie, zawartość próchnicy wzrosła jedynie o 0,14%. Równie istotne jest stosowanie poplonów, choć także w tym przypadku efekty są rozłożone w czasie. Badania Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu wskazują, że po 50 latach takich działań wzrost zawartości próchnicy wyniósł około 0,5%, co dobrze obrazuje, jak długotrwały i wymagający jest to proces.

Ekspert zwrócił również uwagę na często pomijany parametr, jakim jest stosunek wapnia do magnezu w glebie. Optymalny stosunek wynosi około 6:1 na korzyść wapnia, który odpowiada za napowietrzenie i przepuszczalność gleby, podczas gdy magnez wpływa na jej spoistość. Tymczasem w wielu badaniach glebowych obserwuje się skrajne zaburzenia tych proporcji, sięgające nawet 30:1 lub 100:1. Nadmierne wapnowanie może prowadzić do przesuszenia gleby – zaznaczył Tadeusz Kozera.

Wystąpienie prelegenta wywołało szeroką dyskusję wśród uczestników spotkania. Przejście na systemy takie jak uprawa bezorkowa wymaga bowiem gruntownego przestawienia całej organizacji produkcji. Zdaniem eksperta zmiany te są jednak nieuniknione, co potwierdzają doświadczenia producentów z Holandii, którzy wcześniej mierzyli się z podobnymi problemami. Jak podkreślił, im szybciej rolnicy uświadomią sobie skalę wyzwań, tym łatwiejsze będzie dostosowanie się do nowych realiów. W przeciwnym razie, w perspektywie kilkudziesięciu lat, produkcja rolnicza w wielu regionach może stanąć pod znakiem zapytania.